Żółwik i Zegar Pośpiechu
21 reviews
Share
W pewnym zielonym lesie, gdzie liście szeleściły jak stare kartki książki, a strumyk mówił sobie pod nosem „bul, bul, bul”, mieszkał żółwik imieniem Tymon.
Tymon był żółwiem, który się nie spieszył. Wcale.
Nie trochę, nie odrobinę. W ogóle.
Kiedy inne zwierzęta zaczynały dzień od biegania, skakania i śpiewania, Tymon dopiero przeciągał nogi. A kiedy już się przeciągnął, zwykle robił sobie krótką drzemkę po udanym wysiłku.
Pewnego poranka las nagle zwariował.
— Spóźnimy się! — piszczały wiewiórki.
— Spóźnię się! — powtarzał zając.
— Spóźnię się! — ryknął nawet niedźwiedź, który spóźniał się głównie na sen zimowy.
Żółwik Tymon wychylił głowę z muszli.
— A gdzie wy się tak spieszycie? — zapytał spokojnie.
— Jak to gdzie?! — oburzył się dzięcioł. — W całym lesie stanął Zegar Czasu, a bez niego nic nie działa! Nie wiadomo, kiedy jest śniadanie, kiedy obiad i kiedy drzemka!
Tymon wzruszył łapkami.
— A po co wam zegar, skoro macie brzuchy? Przecież one zawsze wiedzą, kiedy pora na jedzenie.
— Ale brzuch nie mówi, kiedy zaczyna się poniedziałek! — dodała sroka.
To był dobry argument, chociaż żółwik nie miał pojęcia, co to poniedziałek.
W końcu, widząc ogólny chaos, Tymon postanowił pomóc.
— No dobrze — mruknął. — Idę do tego Zegara. Może się tylko zdrzemnął.
Zegar Pośpiechu stał na środku lasu. Był ogromny — większy niż dąb i bardziej krzykliwy niż kogut po kawie. Zamiast cichutko tykać, wrzeszczał:
— Tik! Tak! Szybciej! Ruchy! Tik! Tak!
Ale tego dnia milczał. Wskazówki wisiały bezradnie, jak uszy zmokłego królika.
Tymon wdrapał się na stopień zegara (co zajęło mu mniej więcej tyle, co trzy przerwy na kakao) i zapukał w obudowę.
— Halo, Zegarze? — zawołał. — Wszystko w porządku?
Wtedy z wnętrza dobiegł cienki głosik:
— Wcale nie! Mam dość! Oni wszyscy tylko patrzą, czy się spóźniają, zamiast popatrzeć na siebie!
Tymon zamrugał.
— Ale przecież ty jesteś zegarem, to twoja praca.
— No właśnie! — jęknął Zegar. — Tykać, popychać, przypominać! Nikt nawet nie zapyta: „Zegarze, jak się czujesz?”.
Żółwik podrapał się po głowie (bardzo powoli).
— To przykre. Ale wiesz co? Znam się trochę na odpoczynku. Może byś… zrobił sobie wolne?
— Wolne?! — Zegar aż zadzwonił wskazówkami. — Świat bez mnie to chaos!
— Świat bez pośpiechu to może… spokój? — uśmiechnął się Tymon. — Spróbujmy.
Żółwik wyjął z muszli listki mięty, bo zawsze miał je „na wszelki wypadek”. Ułożył je na wskazówkach i przykrył pajęczynką, żeby było przytulnie.
— Teraz zamknij oczy — powiedział. — I licz powoli: raz… dwa… trzy…
Zegar próbował, ale co chwilę chciał policzyć szybciej.
— Raz… dwa… trzy… cztery! Cztery i pół! Pięć! Ojej! Ja się spóźniam!
— Spóźniasz się tylko na pośpiech — uspokoił go Tymon. — A na spokój zdążysz zawsze.
I wtedy stało się coś dziwnego. Zegar westchnął.
Naprawdę westchnął — i jego wskazówki opadły miękko. Przez chwilę słychać było tylko szum liści i daleki rechot żab.
Po chwili las… uspokoił się.
Wiewiórki przestały biegać, zając usiadł, niedźwiedź odłożył plan zimowego snu na później. A nawet wiatr dmuchnął ciszej, żeby nikogo nie poganiać.
Po paru minutach Zegar przemówił cichym, zadowolonym głosem:
— Tik… tak… spokojnie…
Tymon się uśmiechnął.
— No widzisz? Teraz brzmisz jak Zegar Oddechu, nie Pośpiechu.
Zegar zachichotał:
— To ładnie brzmi. A co mam teraz robić?
— Teraz… nic. — Żółwik przeciągnął się z uśmiechem. — To bardzo ważna rzecz.
Kiedy Tymon wrócił do lasu, wszyscy byli inni.
Zając już nie krzyczał „spóźnię się!”, tylko „zdążę jutro!”.
Wiewiórki jadły orzechy, nie patrząc nerwowo na słońce.
A niedźwiedź stwierdził, że drzemka to bardzo poważne zadanie i trzeba się do niej solidnie przygotować.
Tymon za to położył się w trawie, zamknął oczy i szepnął do siebie:
— Tik… tak… spokojnie…
Zegar na polanie zamrugał do niego złotą wskazówką i odpowiedział:
— Tik… tak… dziękuję.
I od tamtej pory, kiedy ktoś w lesie zaczynał się spieszyć, Tymon mówił tylko jedno:
„Nie uciekaj za czasem. On i tak cię dogoni — ale lepiej, żeby zrobił to powoli.”
Tymon był żółwiem, który się nie spieszył. Wcale.
Nie trochę, nie odrobinę. W ogóle.
Kiedy inne zwierzęta zaczynały dzień od biegania, skakania i śpiewania, Tymon dopiero przeciągał nogi. A kiedy już się przeciągnął, zwykle robił sobie krótką drzemkę po udanym wysiłku.
Pewnego poranka las nagle zwariował.
— Spóźnimy się! — piszczały wiewiórki.
— Spóźnię się! — powtarzał zając.
— Spóźnię się! — ryknął nawet niedźwiedź, który spóźniał się głównie na sen zimowy.
Żółwik Tymon wychylił głowę z muszli.
— A gdzie wy się tak spieszycie? — zapytał spokojnie.
— Jak to gdzie?! — oburzył się dzięcioł. — W całym lesie stanął Zegar Czasu, a bez niego nic nie działa! Nie wiadomo, kiedy jest śniadanie, kiedy obiad i kiedy drzemka!
Tymon wzruszył łapkami.
— A po co wam zegar, skoro macie brzuchy? Przecież one zawsze wiedzą, kiedy pora na jedzenie.
— Ale brzuch nie mówi, kiedy zaczyna się poniedziałek! — dodała sroka.
To był dobry argument, chociaż żółwik nie miał pojęcia, co to poniedziałek.
W końcu, widząc ogólny chaos, Tymon postanowił pomóc.
— No dobrze — mruknął. — Idę do tego Zegara. Może się tylko zdrzemnął.
Zegar Pośpiechu stał na środku lasu. Był ogromny — większy niż dąb i bardziej krzykliwy niż kogut po kawie. Zamiast cichutko tykać, wrzeszczał:
— Tik! Tak! Szybciej! Ruchy! Tik! Tak!
Ale tego dnia milczał. Wskazówki wisiały bezradnie, jak uszy zmokłego królika.
Tymon wdrapał się na stopień zegara (co zajęło mu mniej więcej tyle, co trzy przerwy na kakao) i zapukał w obudowę.
— Halo, Zegarze? — zawołał. — Wszystko w porządku?
Wtedy z wnętrza dobiegł cienki głosik:
— Wcale nie! Mam dość! Oni wszyscy tylko patrzą, czy się spóźniają, zamiast popatrzeć na siebie!
Tymon zamrugał.
— Ale przecież ty jesteś zegarem, to twoja praca.
— No właśnie! — jęknął Zegar. — Tykać, popychać, przypominać! Nikt nawet nie zapyta: „Zegarze, jak się czujesz?”.
Żółwik podrapał się po głowie (bardzo powoli).
— To przykre. Ale wiesz co? Znam się trochę na odpoczynku. Może byś… zrobił sobie wolne?
— Wolne?! — Zegar aż zadzwonił wskazówkami. — Świat bez mnie to chaos!
— Świat bez pośpiechu to może… spokój? — uśmiechnął się Tymon. — Spróbujmy.
Żółwik wyjął z muszli listki mięty, bo zawsze miał je „na wszelki wypadek”. Ułożył je na wskazówkach i przykrył pajęczynką, żeby było przytulnie.
— Teraz zamknij oczy — powiedział. — I licz powoli: raz… dwa… trzy…
Zegar próbował, ale co chwilę chciał policzyć szybciej.
— Raz… dwa… trzy… cztery! Cztery i pół! Pięć! Ojej! Ja się spóźniam!
— Spóźniasz się tylko na pośpiech — uspokoił go Tymon. — A na spokój zdążysz zawsze.
I wtedy stało się coś dziwnego. Zegar westchnął.
Naprawdę westchnął — i jego wskazówki opadły miękko. Przez chwilę słychać było tylko szum liści i daleki rechot żab.
Po chwili las… uspokoił się.
Wiewiórki przestały biegać, zając usiadł, niedźwiedź odłożył plan zimowego snu na później. A nawet wiatr dmuchnął ciszej, żeby nikogo nie poganiać.
Po paru minutach Zegar przemówił cichym, zadowolonym głosem:
— Tik… tak… spokojnie…
Tymon się uśmiechnął.
— No widzisz? Teraz brzmisz jak Zegar Oddechu, nie Pośpiechu.
Zegar zachichotał:
— To ładnie brzmi. A co mam teraz robić?
— Teraz… nic. — Żółwik przeciągnął się z uśmiechem. — To bardzo ważna rzecz.
Kiedy Tymon wrócił do lasu, wszyscy byli inni.
Zając już nie krzyczał „spóźnię się!”, tylko „zdążę jutro!”.
Wiewiórki jadły orzechy, nie patrząc nerwowo na słońce.
A niedźwiedź stwierdził, że drzemka to bardzo poważne zadanie i trzeba się do niej solidnie przygotować.
Tymon za to położył się w trawie, zamknął oczy i szepnął do siebie:
— Tik… tak… spokojnie…
Zegar na polanie zamrugał do niego złotą wskazówką i odpowiedział:
— Tik… tak… dziękuję.
I od tamtej pory, kiedy ktoś w lesie zaczynał się spieszyć, Tymon mówił tylko jedno:
„Nie uciekaj za czasem. On i tak cię dogoni — ale lepiej, żeby zrobił to powoli.”