📚 Franek i szkoła w lesie
Share
W zielonym lesie słońce zaglądało między liście, a rosa lśniła jak małe perełki. Tego ranka zwierzątka nie biegały, nie skakały i nie zbierały orzeszków jak zwykle. Stały w kółeczku przed wielkim dębem, szeptały i zerkały na siebie z ekscytacją.
– Czy to dziś? – pisnęła myszka Mila.
– Tak! – potwierdził zając Felek. – Dziś zaczyna się szkoła w lesie!
Franek, mały żółwik z jasnym pancerzykiem, zerknął niepewnie na swoje łapki.
– Szkoła…? – zapytał cicho. – A co tam się robi?
– Uczy! – Wiewiórka Tika aż podskoczyła. – Liczenia żołędzi, rozpoznawania liści, śpiewania leśnych piosenek… ooo, będzie super!
Franek uśmiechnął się słabo. W jego pancerzyku zrobiło się cieplutko – ale nie z radości. Z nerwów.
Kiedy dotarli pod wielki pień starego dębu, pojawiła się pani Sowa Mądra Główka – nauczycielka. Miała okulary, które co chwila zsuwały jej się z dzioba.
– Witamy w leśnej szkole! – powiedziała miękkim głosem. – Każde z was jest inne, ale każde jest ważne. Będziemy uczyć się razem, swoim tempem.
Zwierzątka usiadły na miękkim mchu. Zając Felek machał łapką, bo już chciał odpowiadać. Wiewiórka Tika miała zeszyt pełen orzechowych rysunków. Nawet jeżyk Julek przyszedł, choć trochę się bał, że jego kolce kogoś ukłują.
Franek usiadł z boku i pomyślał: Oni są tacy szybcy, tacy mądrzy. A ja? Ja jestem za wolny… Zanim zapiszę pierwsze słowo, wszyscy będą na trzeciej stronie.
– Zaczniemy od liczenia – oznajmiła pani Sowa i rozłożyła na mchu żołędzie. – Ile ich jest?
– Dziesięć! – krzyknął Felek, zanim ktokolwiek policzył.
– Jedenaście! – poprawiła wiewiórka Tika.
Franek patrzył. Liczył powoli: jeden, dwa… trzy… ale zanim policzył do końca, inni już podawali odpowiedzi.
Potem była lekcja pisania patyczkiem po piasku. Tika napisała swoje imię tak szybko, że kurz poleciał w powietrze.
Felek zrobił wielką literę „F” i dumnie spojrzał na wszystkich.
Franek zaczął powoli kreślić „F… r… a…”, ale ręka mu zadrżała. Litera wyszła krzywa. Potem druga. A potem patyczek mu się złamał.
– Może… nie nadaję się do szkoły – pomyślał smutno.
Nikt tego nie zauważył – poza biedronką Bibi, która cichutko usiadła mu na ramieniu.
– Co się stało, Franku? – spytała.
– Jestem za wolny – szepnął. – Zanim coś zrobię, inni już skończą. Może powinienem wrócić do domu…
Bibi machnęła skrzydełkami.
– Wiesz, co mówi pani Sowa? Że każdy uczy się swoim krokiem. Ty masz kroki powolne, ale mądre. To się liczy.
Franek podniósł głowę. W tym momencie pani Sowa podeszła do niego.
– Franku – powiedziała łagodnie – wiesz, co najbardziej lubię w żółwiach?
– Że… mają pancerze? – zgadł nieśmiało.
– Nie – uśmiechnęła się sowa. – Że nigdy się nie poddają. Idą powoli, ale zawsze dochodzą do celu.
Wzięła jego patyczek, podała nowy i powiedziała:
– Spróbuj jeszcze raz. Po swojemu.
Franek wziął głęboki oddech. Napisał „Franek”. Każda litera była okrągła, staranna i… trochę krzywa, ale cała linijka była jego.
Wiewiórka Tika spojrzała zdziwiona:
– Wow! Tak równiutko! Ja piszę szybko, ale moje literki skaczą jak ja!
Zając Felek kiwnął głową:
– Może i wolno, ale pięknie.
Na przerwie zwierzątka biegały i śmiały się. Franek siedział pod paprocią, a w serduszku czuł coś miękkiego i ciepłego.
– Jednak… może szkoła nie jest taka straszna.
Po lekcjach mama żółwica czekała na niego przy domku z mchów.
– I jak było? – zapytała.
Franek uśmiechnął się szeroko.
– Na początku się bałem. Ale wiesz co, mamo? Powoli też można się nauczyć. I pani Sowa powiedziała, że każdy może – tylko swoim tempem.
Mama przytuliła go mocno.
– Jestem z ciebie dumna, mój mały uczniu.