🐢 Franek i dzień, kiedy nic się nie udawało
Share
Od rana coś było nie tak.
Słońce co prawda świeciło, ptaki śpiewały jak zawsze, ale żółwik Franek obudził się z dziwnym uczuciem, jakby cały świat był trochę za ciężki. Wstał z posłania z liści, przeciągnął się i… potknął o własny pancerzyk.
– Aua… – mruknął.
W kuchni mama podała mu miskę świeżych poziomek. Franek sięgnął po jedną – i wypadła mu z łapki, prosto na ziemię. Potem kolejne trzy. Mama uśmiechnęła się ciepło.
– Każdemu czasem coś wypada – powiedziała.
Ale Franek tylko cicho westchnął.
Chciał narysować muszelkę w swoim notesiku z liści. Wziął patyczek, zanurzył w jagodowym soku i zaczął kreślić… Plama! Cała strona fioletowa.
– No nie… – szepnął. – Dziś nic nie wychodzi.
Wyszło na to, że najlepiej będzie pójść do przyjaciół.
Na polanie zając Felek podskakiwał radośnie.
– Pobawimy się w berka? – zaproponował.
– Mogę spróbować… – odpowiedział Franek.
Ale zanim ruszył, Felek już był trzy drzewa dalej. Franek pobiegł, ile sił w krótkich nóżkach… i potknął się o korzeń. Bam! Prosto w mech.
– Wszystko w porządku? – zapytała wiewiórka Tika, zeskakując z gałęzi.
– Nie! – odpowiedział żółwik, a w oczach zaszkliły mu się łzy. – Rano się przewróciłem, poziomki mi uciekły, rysunek się rozmazał, teraz upadłem… Dzisiaj NIC mi nie wychodzi!
Zwierzątka spojrzały po sobie, a Franek, smutny jak jesienny listek, usiadł pod krzakiem paproci.
– Może lepiej wrócę do domu i przeczekam ten dzień pod kocem z mchu…
Wtedy obok przysiadła biedronka Bibi. Cichutko. Bez słów. Po chwili powiedziała:
– Wiesz, ja też mam takie dni.
– Ty? Ty przecież zawsze się uśmiechasz – zdziwił się Franek.
– Bo wiem, że takie dni mijają. Ale zdarzają się każdemu – nawet biedronkom.
W tym momencie podszedł jeżyk Julek.
– Ja dziś wpadłem do kałuży… – powiedział. – I przyczepił mi się listek do kolca. Myślałem, że to koniec świata.
Wiewiórka Tika dodała:
– A ja zgubiłam trzy orzechy! Myślałam, że się rozpłaczę!
Zając Felek potarł uszko:
– A ja rano zamiast do miski, wsadziłem marchewkę do wiaderka z wodą… Mama się śmiała godzinę.
Franek spojrzał zdziwiony.
– To… nie tylko ja mam takie dni?
– Nie – uśmiechnęła się Bibi. – Tylko ty myślałeś, że jesteś w tym sam.
Zwierzątka postanowiły coś zrobić.
– Zróbmy „Dzień Małych Kroków”! – zawołała Tika. – Nic wielkiego, tylko po trochu.
Felek przyniósł nowy patyk do rysowania.
Tika podała świeży sok z jagód – tym razem w muszelce.
Jeżyk ustawił przed Frankiem małe kamyczki, jeden za drugim.
– Spróbuj przejść powoli, ale spokojnie – powiedział.
Franek wziął głęboki oddech. Postawił jedną łapkę… potem drugą… Zrobił cały rządek kroków bez potknięcia.
– Udało się! – krzyknął z niedowierzaniem.
– Widzisz? Nie wszystko dzisiaj jest nieudane – mrugnęła Bibi.
Wieczorem, gdy wrócił do domu, mama czekała z ciepłym uściskiem.
– Jak minął dzień, mój żółwiu?
Franek uśmiechnął się lekko.
– Na początku był fatalny. Ale potem… nauczyłem się czegoś ważnego.
– Czego? – zapytała mama.
– Że każdy może mieć gorszy dzień. I że to minie. Zwłaszcza, gdy nie jest się samemu.
Mama pocałowała go w czubek głowy.
– To bardzo mądra lekcja, Franku.